poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Teneryfa

Dzień 1

Natko i Małgosiu,

Korzystam z tego że mam tu internet i piszę wrażenia z Teneryfy dla Was i na bloga. 
Wczoraj przylecieliśmy na południowe lotnisko wyspy. Lecieliśmy z Malagi 2.5 godziny ściśnięci jak sardynki, rejsowym samolotem Iberii, Chcieli nas też udusić, racjonując chłodne powietrze. Nogi bolą nas do dzisiaj (wieczór) z przegrzania. Zatrzymaliśmy się w hotelu Vinci(ulubiona sieć Andrzeja) w miejscowości San Miguel.
Hotel jak to poza sezonem, pełen starszych Niemców i Anglików.
Jedno co jest w nim miłe, to widok z okna i balkonu. Widzimy i słyszymy Atlantyk, bo hotel stoi na samym brzegu.


Wyspa jest wulkaniczna, górzysta, czarno-szara, Plaże raczej kamieniste, czarne, rzadziej z czarnego wulkanicznego piasku. Woda w Atlantyku jest ciepła -sprawdziłam. Dzisiaj po śniadaniu pojechaliśmy przez góry do stolicy wyspy, Santa Cruz de Tenerife. Po drodze było 1500 zakrętów w prawo i tyle samo w lewo.
Na obiad zatrzymaliśmy się w El Puertito de Guimar. Tam w bardzo prościutkiej, lokaleskiej knajpce na plaży, zjedliśmy obiad. Zamówiliśmy ośmiornicę z cebulą i papryką w occie winnym i smażone w głębokim oleju małe kalmarki, to na przystawkę.



 Danie główne to był dorsz atlantycki w sosie z cebuli i papryki (żeby było oryginalnie). Zamówiłam do tego kieliszek białego, wytrawnego wina, made in Tenerifa. Wino wypiłam, ale nie spotkałoby się z uznaniem francuskojęzycznej części rodziny. Było bardzo owocowe, przez tę owocowość wydawało się wręcz półwytrawne, do tego czuć w nim było alkohol, co jak wiadomo jest wadą (tak, tak, ma być ale niewyczuwalny).


Jedzenie było pyszne, świeże i proste. Widzieliśmy jak płetwonurek (chyba dostawca restauracji) wracał z połowu ośmiornic.
Architektura, jak widać na zdjęciach, nie powala i tak jest na całej wyspie, czasem jest jeszcze gorzej.
Następnym przystankiem było Santa Cruz. Miło się po nim spacerowało.


Andrzej zarządził odpoczynek w ładnej cukierni, gdzie ja wypiłam kawę i kieliszek czerwonego wina a Andrzej zjadł dwa ...tak DWA duże tortowe ciastka. Jednego z nich nie zdążył sfotografować, tak szybko je pochłonął ( było cytrynowe, bardzo leciutkie). Drugie z nich, tort malinowy na kruchym spodzie, pokrytym warstewką gorzkiej czekolady, widzicie na zdjęciu.


Oczywiście on po zjedzeniu dwóch wielkich ciastek tortowych nadal jest przystojnym , szczupłym blondynem, podczas gdy ja po wypiciu drugiego tego dnia kieliszka wina, mam problem alkoholowy. Takie są teorie Andrzeja, mają one zagorzałych przeciwników.
Jutro przeprowadzamy się do Paradoru pod Pico El Teide (hurra!) i wybieramy się zdobyć najwyższy szczyt Hiszpanii- 3718m npm ( no nie wiem...).

Dzień 2

Dziś, pobudka skoro świt, o 7 rano. Śniadanie w hotelowej "restauracji", stołówce wczasów FWP (dla tych co nie wiedzą, Fundusz Wczasów Pracowniczych w PRL)
Chodzi o to, że w trakcie posiłków panie z kuchni bez skrępowania, za to bardzo głośno, uzupełniały sztućce w szufladach , talerze na półkach, tudzież głośno wymieniały się uwagami, nie wiem na jaki temat, bo nie znam języka. W każdym razie był harmider(ładne słowo). Oj tam ,oj tam trochę pohałasowały i przestały, w końcu wszystko co potrzebne do śniadania było.
Śmieszył mnie w tej sytuacji fakt zamawiania przez niektórych wczasowiczów szampana do kolacji, żeby go spożyć w "romantycznej" stołówkowej atmosferze, rodem z baru mlecznego.
Nigdy więcej postojów w hotelach sieci Vinci.
Opuściliśmy szczęśliwie hotel i pojechaliśmy do miejscowości Vilaflor (widzę kwiat- ja też widziałam mnóstwo pomarańczowych maczków kalifornijskich). Stąd przez park narodowy do dolnej stacji kolejki na  Pico El Teide. Zostawiliśmy tu samochód i wjechaliśmy na górę. Stąd udaliśmy się na szczyt. Odległość do pokonania w linii prostej to 200m, ale idzie się 700m w górę. Czuje się tu wysokość, nie była to bułka z masłem, ale w końcu udało się nam tak jak i ok 1/2 tuzina czerstwych , niemieckich emerytek. Nie żartując, to było trochę ciężko i trzeba powiedzieć, że nie był to najambitniejszy sposób wejścia na krater. Ambitni startują ze schroniska przed świtem i wchodzą na całą górę inną drogą. Widoki z góry porównywalne z Islandią. Uboga , miejscami żadna roślinność, lita i zwietrzała lawa, zapach siarkowodoru, jakieś tajemnicze otworki w ziemi z których wydobywa się para i gazy. Krajobraz jak to przy wulkanach , kosmiczny, zamarły i ta cisza. Ze szczytu było widać sąsiednie wyspy : La Palmę, El Hiero, La Gomerę. 


Po zejściu zameldowaliśmy się w Paradorze. Ma charakter schroniska górskiego , położony jest w zapadniętym kraterze. Już restauracja nastroiła mnie bardzo dobrze. Na obiad zjedliśmy same regionalne potrawy. Zupą z dyni z kardamonem podzieliliśmy się, na drugie ja zamówiłam gulasz z koźlęcia a Andrzej królika w ziołach. Nie zawiedliśmy się. Do tego 0,5l czerwonego wina D.O. Tenerifa- wino było lekkie, raczej młode w typie chianti. Nie bardzo pasowało do królika, z koźlęciem radziło sobie lepiej. Teraz to chyba zasłużony odpoczynek. Andrzej już drzemie, a ja biorę się za lekturę książek kucharskich, które wczoraj kupiłam w Santa Cruz. Znowu mam mnóstwo przepisów, które chcę przetestować, och znaleźć się w końcu w kuchni!
Andrzej odgraża się, że założy na moim blogu podblog pt "Listy konsumenta". Proszę pamiętać czytając je, że to jest tylko jego subiektywne(czytaj: często wypaczone)zdanie. 

niedziela, 27 kwietnia 2014

Toledo

Hej Natko i Małgo,

Dzisiaj jesteśmy w Toledo i zostaniemy tu jeszcze jeden dzień. To miasto ma bardzo bogatą historię, od 1085 do 1561 roku było stolicą Hiszpanii, potem przeniesiono do rozrastającego się Madrytu.


To tu mieszkał i tworzył El Greco (Dominikos Theotokopulos), urodzony na Krecie w 1541 a zmarły w Toledo w 1614, malarz, rzeźbiarz, architekt, jeden z wybitnych przedstawicieli manieryzmu.
Toledo było siedzibą inkwizycji. To miasto zamieszkiwała do 1492r największa diaspora Żydów sefardyjskich. Sefaradyjczycy (Spaniolowie) zamieszkiwali Hiszpanię i Portugalię(do 1497) zostali z tych państw wygnani przez władców katolickich. Od Żydów aszkenazyjskich różni ich język - ladino, jest to dialekt judeo-romański. Po nich została w mieście dobrze zachowana dzielnica żydowska i synagogi.
Są interesujący bo ich kultura wywarła różnorodny wpływ na kulturę hiszpańską. Widać to także w kuchni.
Kuchnia Sefaradyjczyków była koszerna bo taki był wymóg religii, ale poza tym łączyła w sobie wpływy północnej Afryki, Bliskiego Wschodu i śródziemnomorskie. Szczególnie smakują mi ich słodycze: różnorodne marcepany, ciasta migdałowo- pomarańczowe, biszkopty nasączane likierem pomarańczowym.
Mam kilka przepisów na sefardyjskie ciasto migdałowo- pomarańczowe, jak tylko znajdę się znów w przyjaznym środowisku (kuchnia) to je wypróbuję.
Dzisiaj Toledo to stolica autonomii Kastylia La Mancha, niezbyt duże bo liczące sobie 84 tys mieszkańców, ośrodek uniwersytecki, siedziba prymasa Hiszpanii, odległe tylko 75 km od Madrytu. Jest pięknie położone na wzgórzach w zakolu Tagu.


Zatrzymaliśmy się w Paradorze z pięknym widokiem na przeciwległy brzeg rzeki (stare miasto, katedra, zamek królewski).
Parę słów o Paradorach. To hotele położone we wszystkich historycznych miejscach Hiszpanii. Idea ich zakładania powstała za "panowania" Franco w 1928r. Rząd chciał w ten sposób zapobiec degradacji wielu zabytkowych miejsc, takich jak stare zamki pomauretańskie, konwenty, klasztory, pałace w ruinie.
Nowi właściciele zapewnili odbudowę, niekoniecznie ściśle w konwencji historycznej i przywrócenie funkcji użytkowych zapomnianych, zrujnowanych ale ciągle pięknych miejsc.
Dzisiaj buduje się także całkiem nowe Paradory , nie bazując koniecznie na historycznych pozostałościach. Są to zawsze bardzo piękne miejsca, tak architektonicznie jak i pod względem wyposażenia wnętrz.
Zawsze też można liczyć na doskonałą kuchnię. Odpowiednikiem Paradorów w Portugalii są Pousady.


sobota, 12 kwietnia 2014

Dorada pieczona w "papilotach"

Mając na uwadze nasz dobiegający końca pobyt w tym królestwie ryb i skorupiaków, jeszcze jeden przepis na danie z ryb.

Dorada pieczona w "papilotach"

4 dorady(może być ich mniej oczywiście), oczyszczone i umyte
1 papryka żółta lub czerwona
1-2 bulwy fenkułu*
1 cukinia
1 średnia cebula
250g pieczarek
250g pomidorków czereśniowych lub zwykłych
2 limonki
sól, pieprz, oliwa lub olej do smażenia


1. Dorady ułożyć na papierze do pieczenia, każdą osobno. Natrzeć solą, do środka każdej włożyć po dwie ósemki limonki. Każdą rybę polać z wierzchu 1 łyżką oliwy i starannie zawinąć w papier.
2. Ryby ułożyć obok siebie na blasze do pieczenia. Piec w piekarniku o temp. 200st C przez 40 min.
3. W tym czasie przygotować warzywa. Pieczarki pokroić w plasterki i podsmażyć na oliwie, nie rumienić. Dodać do nich drobno pokrojoną cebulę, fenkuł* pokrojony w piórka, paprykę pokrojoną w kostkę, w końcu ćwiartki małych pomidorków lub kostki większych i półplasterki cukinii. Przykryć i krótko poddusić. Warzywa mają być miękkie ale nierozgotowane.
4. Dodać sól i pieprz do smaku.

* Do tych, którzy nie lubią fenkułu, w tej potrawie nie "leci" on, jak mawiają moje dzieci, anyżkiem a jedynie nadaje warzywom delikatnie słodkawy smak.
Upieczoną doradę należy obrać ze skóry, oddzielić od ości i podać z warzywami i cząstką limonki.


czwartek, 10 kwietnia 2014

Sałatka z pomidorów a la Andaluz

Teraz przepis na coś, co nie może być już prostsze, a jednak gdy po raz pierwszy podano nam to w restauracji, zadziwiło smakiem.

Sałatka z pomidorów a la Andaluz

kilka pomidorów
duży pęczek zielonej pietruszki
1/2 szklanki dobrej oliwy
2-3 ząbki czosnku
gruba sól morska


1. Pomidory kroimy w plastry i układamy na talerzu.
2. Czosnek przeciskamy do oliwy przez praskę.
3. Pietruszkę siekamy drobno.
4. Polewamy pomidory oliwą z czosnkiem, obficie posypujemy pietruszką i solimy.
Smakuje zupełnie inaczej niż sałatka z pomidorów i cebuli, która jest taka popularna.


wtorek, 8 kwietnia 2014

Krewetki w sosie maślano-winnym

Za dwa dni stąd wyjeżdżamy. Zrobiłam już porządki w lodówce i zamrażarce, dlatego dziś przepis na danie z tego co tam znalazłam, czyli krewetki z czosnkiem w sosie maślano-winnym.
Najpierw  jednak opiszę naszą dzisiejszą, przedpołudniową wycieczkę. Pojechaliśmy do miejsca położonego 26km stąd, gdzieś pomiędzy Coin a Cartamą. W piątkowej, anglojęzycznej gazecie Andrzej znalazł anons o mającym się odbyć konkursie na najlepsze ciasto domowe. Oczywiście postanowił tam być.
Potraktowaliśmy to jak ogłoszenie o jeszcze jednej fieście, których urządza się tu wiele: a to święto pieczonych kasztanów, a to święto oliwy, a to święto pieczonego królika itd, itd.
Na miejscu okazało się, że w wiejskiej gospodzie Los Arcos , tym razem Anglicy urządzili święto cup cake'ów i innych ciast. Mały koszmar ze względów estetycznych. Coś w rodzaju odpustnego kiermaszu.
Można było nabyć obrazki, makatki, domowy chleb i różne inne rzeczy.
Przepraszam was, uczestnicy konkursu, każde ciasto mojej Mamy, ze względów estetycznych(nie mówiąc o smakowych) deklasuje to co widzieliśmy.
Miażdżąca krytyka, co?
Jedno trzeba zauważyć. Ludzi było dużo, przeważnie starsi. Rozmawiali, pili herbatę, pogryzali ciasteczka. To było coś, co bardzo się nam podobało. Przywieźli na kiermasz to co, wg nich , mieli najlepszego, niekoniecznie żeby sprzedać, ale żeby pobyć razem, pogadać. Nie zamykają się w czterech ścianach, chcą coś robić dla siebie i innych bo cel całego przedsięwzięcia był najprawdopodobniej charytatywny.
Było tu widać wiele życzliwości. Wypiliśmy po kubeczku dobrej herbaty i zjedliśmy po kawałku smacznej babki cytrynowej ( nie brała udziału w konkursie), to w ramach biletu wstępu za 2€.

Krewetki w sosie maślano-winnym

1/2kg dużych krewetek, mogą być mrożone
1/2 kieliszka białego wytrawnego wina
1/2 pęczka zielonej pietruszki
3-4 ząbki czosnku
1 łyżka masła
1 łyżka mąki
sok z 1/2 cytryny
sól, pieprz, oliwa do smażenia




1. Rozmrożone, oczyszczone krewetki umieszczamy w misce, solimy, oprószamy pieprzem i mąką.
2. Rozgrzewamy oliwę na patelni i smażymy na niej pokrojony w plasterki czosnek, do lekkiego zbrązowienia.
3. Wrzucamy na patelnię krewetki i smażymy,mieszając 1-1,5 minuty, dodajmy sok z cytryny, wino i na koniec łyżkę masła.Mieszamy przez 1 min.
4. Posypujemy posiekaną pietruszką.

Sos wyjadamy maczając w nim bagietkę (ja nie!).
Jeśli macie gdzieś w zamrażalniku przegrzebki (muszle św. Jakuba), można je dostać mrożone w Makro, to usmażcie je razem z krewetkami, uprzednio krojąc tak by z jednego małża otrzymać dwa plasterki.


sobota, 5 kwietnia 2014

Szparagi gotowane w sosie winegret z jajkiem na twardo

Co tydzień, w czwartek, w San Pedro de Alcantara, odbywa się targ. Chodzimy tam zaraz po siłowni. Kupujemy warzywa, owoce i kwiaty, ale można się tam zaopatrzyć w przyprawy, miody, zioła świeże i suszone a także ciuchy nowe i z drugiej ręki, okropną sztuczną biżuterię, płyty z różnorodną muzyką z przewagą "diskohispanico", ceramikę oraz artykuły rzemiosła artystycznego, które oferują kupcy z niedalekiej Afryki.
Dzisiaj przyszliśmy tu po szparagi. Właśnie trwa w Andaluzji sezon na te warzywa. Są bardzo ładne, tak ładne, że szkoda je zjadać, nadają się raczej na bukiety.
Sezon na szparagi rozpoczął się w lutym- na dzikie szparagi.
Dziwił mnie widok ludzi ludzi spacerujących po łąkach i czegoś z uwagą wyglądających w trawie. Zbieracze przypominali mi grzybiarzy. Szukali dzikich szparagów, które rosną na nieużytkach od początku lutego.
Zbieracze oferują potem ich wiązki przy drogach, na stacjach benzynowych, przy targowiskach.
Dzikie szparagi są zielone, cienkie jak wierzbowe gałązki i długie.
Tylko niewielka ich część, po przełamaniu, nadaje się do jedzenia. Mają bardzo wyrazisty smak.
Pierwsze ugotowałam na parze- to był błąd. Były bardzo gorzkie. Następne gotowałam w posolonej wodzie z dodatkiem cukru. W wywarze została goryczka. Szparagi były smaczne, różnią się bardzo smakiem od odmian uprawianych. Najlepiej smakują mi w omlecie.
Dzikie szparagi to tak samo stare warzywo jak oliwki, raczyli się nimi starożytni.
Wybraliśmy się na targ po szparagi, ale nie mogliśmy się oprzeć truskawkom. Kupiliśmy skrzyneczkę (2kg), tak są tu sprzedawane. Nie powinniśmy jeść owoców - sam cukier i witaminy, podczas gdy warzywa to witaminy bez cukru. Tak twierdzi nasz pan Trener, no ale nie o wszystkich naszych dietetycznych przestępstwach musi wiedzieć.

Szparagi gotowane na parze w sosie winegret z jajkiem na twardo

2-3 wiązki szparagów białych lub zielonych
1 mała cebula
sok z jednej cytryny
1/2 szklaneczki oliwy
1 łyżeczka miodu
sól i pieprz
2 jajka ugotowane na twardo



1. Białe szparagi obrać z łykowatej skórki, zielone przyciąć i ugotować na parze (20 min), lub w osolonej wodzie z dodatkiem cukru ok 10 min od zagotowania.
2. Przygotować sos: W soku z cytryny rozpuścić miód (najlepiej akacjowy, lub inny płynny), sól, dodać drobniutko posiekaną cebulę, oliwę i pieprz. Wymieszać a najlepiej wytrząsać w zamkniętym słoiku.
3. Jajka drobno posiekać
4. Na talerzu ułożyć szparagi, polać sosem i posypać jajkami.


czwartek, 3 kwietnia 2014

Przygotowania do wyjazdu z Andaluzji

Dzisiaj kolejny raz wybraliśmy się do Rondy. Miasto położone ok. 40 km od obecnego naszego miejsca zamieszkania. Droga do miasteczka jest bardzo kręta i prowadzi przez góry Serrania de la Ronda. Nie pojechaliśmy tam w celach turystycznych, choć to miasteczko jak najbardziej na to zasługuje. Pojechaliśmy tam na zakupy. W Rondzie znajdują się co najmniej dwie fabryczki produkujące oliwę. Kupiliśmy zapas na 1/2 roku, do Polski.
Hiszpania jest największym producentem oliwy na świecie. Zbiory odbywają się od listopada do stycznia. Oliwki zbiera się ręcznie i nie później niż 24 godziny od zbioru wyciska w specjalnych prasach.
Tłocząc oliwki na zimno otrzymuje się następujące klasy oliwy:
- Extra virgin oliv oil, zawiera mniej niż 0.8g kwasu oleinowego w 100g produktu
-Virgin oliv oil, zawiera pomiędzy 0.8-2.0g kwasu oleinowego w 100g produktu
-Lampante oliv oil, zawiera powyżej 2g kwasu oleinowego w 100g oliwy i podlega w związku z tym rafinacji
Oliwa może być kupażem soku wyciśniętego z różnych rodzajów oliwek, lub może być otrzymana z tylko jednego rodzaju owoców.


Jest ponad 260 rodzajów oliwek. Najważniejsze są jednak tylko 4 odmiany:
Arbequina o smaku i zapachu owocowym, o nutach jabłkowych i bananowych, lekka i słodkawa;
Picual, pachnie i smakuje zielonymi owocami, oliwkami, pomidorami,figami,jest gorzkawa;
Hojiblanca, pachnie świeżymi ziołami, lekko pikantna, migdałowa;
Cornicabra, nuty zapachowe zielonych owoców, jabłek, lekko pikantna- "gryząca".


Oliwa nie jest tu droga. Jeden litr oliwy najwyższej jakości kosztuje ok 3€, oczywiście w "butikach" oliwnych można znaleźć oliwę kosztującą i 10x tyle.
Abstrahując od użyteczności tego drzewa, nie można pominąć jego niezwykłej urody. Piękne są zwłaszcza powykręcane, sękate, stare drzewa.
Nierzadko spotyka się drzewka z czasów Kolumba, są długowieczne.


wtorek, 1 kwietnia 2014

Sałatka z ośmiornicy z ziemniakami

Dzisiaj po siłowni podjechaliśmy do pobliskiego sklepu (sieć Mercadona), nie jest jakiś szczególny, ale można tam dostać prawie wszystkie podstawowe artykuły, nie jest też drogi. Ma bardzo dobrze zaopatrzony dział rybny, nie jest w tym wyjątkiem. Zawsze podobała mi się Hala Targowa w Gdyni i jej część rybna, nadal mi się podoba, ale pod względem różnorodności stworzeń morskich tam sprzedawanych, nie może ona konkurować z najprostszym sklepem tutaj. Co znaczy położenie nad zasolonym Morzem Śródziemnym i bliskość Atlantyku! Sprzedaż ryb i skorupiaków odbywa się nieco inaczej niż u nas. Ryby i owoce morza wyłożone są na stołach chłodniczych, leżą na lodzie i z góry skrapiane są mgiełką zimnej wody. Są niepatroszone, co ma świadczyć o ich świeżości (wiadomo, niepatroszona ryba szybciej się psuje). Cena ustalona jest wg wagi ryby niepatroszonej i niestety jest ona z reguły dość wysoka. Skrzynki z rybami i owocami morza zaopatrzone są w informację kiedy i gdzie zostały złowione, przez kogo, jaka była metoda połowu. Sprzedawca podając towar zawsze pyta czy rybę oczyścić, pokroić w dzwonka czy filety. Stoiska są duże i stale oblegane przez kupujących, aby zostać obsłużonym trzeba pobrać numerek, zawsze dostaję coś w drugiej dziesiątce kupujących. Hiszpanie kupują ,a więc też jedzą bardzo dużo stworzeń morskich. Do rzadkości należy klient kupujący tylko jedną rzecz.
Dzisiaj ja zdziwiłam sprzedawcę kupując tylko ośmiornicę, z której zrobiłam sałatkę z ziemniakami. Oto przepis.

Sałatka z ośmiornicy z ziemniakami

świeża ośmiornica ważąca 1-2 kg, oczyszczona
400-500g małych ziemniaków sałatkowych ugotowanych w mundurkach
1 strąk zielonej papryki
1 czerwona cebula
1 biała cebula
spora garść czarnych oliwek bez pestek
1 duży ząbek czosnku
50-60ml oliwy z oliwek
sok z 1 limonki
sól i pieprz
2 liście laurowe
ew. 1 papryczka chilli



1. Ośmiornicę wkładamy do garnka i zalewamy zimną wodą, dodajemy przekrojoną na pół białą cebulę i liście laurowe. Gotujemy do miękkości. Moja ośmiornica ważyła 1,1kg i gotowanie trwało prawie 2 godz.
2. Ugotowaną ośmiornicę zostawiamy do przestygnięcia w wywarze.
3. Kroimy, obrane ze skórki, ziemniaki w półplasterki, czerwoną cebulę* w piórka, paprykę w paseczki, dodajemy oliwki, mieszamy.
4. Do oliwy dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek, sok wyciśnięty z limonki i dodajemy to do sałatki.
Kroimy ośmiornicę na niewielkie kawałki i mieszamy z sałatką, dodajemy sól i pieprz.
5. Posypujemy posiekaną pietruszką i ewentualnie papryczką chilli.
* przyrządzając danie użyłam białej cebuli bo czerwonej nie dostałam.


Ośmiornicę można dostać w sklepach Makro a w Gdyni na Hali Targowej bywa w czwartki (przywożona z Hamburga).